sobota, 26 listopada 2011

Efekt Pigmaliona, czyli jak człowiek dostosowuje się do opinii

sxc.hu
Ludzie mają tendencję do zachowywania się zgodnie z tym, czego oczekują od nich inni. Czyli, jeśli  traktujesz kogoś wyjątkowo, zwiększasz szansę, by takim się stał. Musi tylko w to uwierzyć.

Pigmalion był mitologicznym królem Cypru. Miał zakochać się w wyrzeźbionym z kości słoniowej posągu idealnej kobiety. Dzięki bogini miłości Afrodycie rzeźba ożyła w czasie pieszczot swojego twórcy.  Tą historię wykorzystał później irlandzki dramaturg George Bernard Shaw. W sztuce „Pigmalion” tytułowym bohaterem uczynił on profesora Higginsa. To jedna z najbardziej znanych sztuk Shawa.

Higgins – wykształcony znawca angielszczyzny – ale także zatwardziały kawaler i egoista (przy okazji przeklinający jak szewc) wchodzi w specyficzny zakład ze swoim przyjacielem, pułkownikiem Pickeringiem. Otóż twierdzi, że w 6 miesięcy jest w stanie nauczyć biedną kwiaciarkę, Elizę Doolitle, poprawnej wymowy oraz  wprowadzić ją na arystokratyczne salony. Wydawałoby się to niemożliwe, ale Eliza robi postępy tak duże, że w końcu DOSTOSOWUJE się do roli, jaką stworzył jej profesor.

W przypadku panny Doolitle nie wszystko kończy się szczęśliwie. Włożona w konwenanse nie jest po prostu tak szczęśliwa jak wcześniej, traci swoją niezależność. Ale sam schemat postępowania, uzyskanie efektu Pigmaliona, jest  naprawdę godny zastanowienia. Posągu nie ożywisz, ale warto o nim pamiętać, gdy wybieramy sposób traktowania naszych dzieci, małżonków czy przyjaciół.

Jeśli np. do swojego syna będziesz odnosił się jak do rozumnej, bardzo ważnej osoby, na pewno szybciej się dogadacie, a on poczuje Twoje wsparcie. Gdy będziesz prawił komplementy życiowej partnerce (np. kiedy seksownie się ubierze), prawdopodobnie jeszcze chętniej zadba o siebie, bo uwierzy że jej uroda jest tego warta. Nie wierz jednak na słowo – spróbuj!
Multo die!




niedziela, 20 listopada 2011

"Kobieta jest jak ruszt"


sxc.hu
Gdy np. polityk albo celebryta powie jakiekolwiek zdanie, które można uznać za, jako tako, efektowniejsze od codziennej szarzyzny, media powtarzają je do znudzenia. Autentycznie dowcipnych, błyskotliwych wypowiedzi tak naprawdę jest jak na lekarstwo. A – nie wiem jak Wy – ja uwielbiam czytać lub słuchać ludzi łebskich i kreatywnych.

Gdzie więc szukać treści, które sprawiają, że uśmiechamy się ze względu na ich inteligentną, błyskotliwą formę oraz zabawne i trafne przesłanie? Najwięcej znajdziemy jej w książkach tych pisarzy, którzy mają pióra lżejsze od powietrza.

Jednym z nich jest bez wątpienia Carlos Luiz Zafon. PowieśćCień wiatru” autorstwa tego pisarza z Barcelony została przetłumaczona na ponad 30 języków, m. in. polski, dzięki czemu miałem okazję ją przeczytać. W tłumaczeniu nie zginęły na szczęście perełki tej znakomitej książki: sentencje jednego z bohaterów – Fermina Romero de Torresa.

Barwny przyjaciel Daniela Sempere, głównej postaci powieści, miał w zwyczaju bardzo obrazowo wypowiadać się o wielu sprawach. Ten bohater to wybitny twór talentu Zafona. Dziś wybrałem powiedzonka Fermina dotyczące kobiet. Gdy Daniel stwierdził, że „Tak naprawdę to niewiele wiem o kobietach” , jego przyjaciel odparł: „Wiedzieć to nikt nie wie, ani Freud, ani one same, ale to jest jak elektryczność, nie trzeba wiedzieć, jak działa, żeby cię kopnęło.”
Fermin jednak to i owo o płci przeciwnej wiedział i piórem Zafona potrafił to ubrać w słowa. Poniżej zamieszczam moich 5 ulubionych cytatów. Miłej lektury :).

  • „Bajka o modliszce” to mizoginiczne fantazje dla urzędniczek cierpiących na zatwardzenie i dewotek nudzących się do zarzygania, które marzą tylko o tym, by oddać się hulaszczemu trybowi życia i łajdaczyć jak ostatni kurwiszon. 
  • Jak wywodzi nam Freud, kobieta pragnie czegoś wręcz przeciwnego, niż myśli lub mówi, co, jak dobrze się temu przyjrzeć, nie jest wcale czymś przerażającym, jeśli zważyć, że mężczyzna, jak wywodzą nasi rodzimi uczeni w piśmie, ulega z kolei dyktatowi swego narządu płciowego lub trawiennego. 
  • Mężczyzna (...) rozgrzewa się jak żarówka: trzask prask i już jest rozżarzony do czerwoności, i kolejne trzask prask lub pstryk, jak kto woli, i w sekundę jest sopel lodu. Płeć niewieścia zaś, i to jest naukowo dowiedzione, rozgrzewa się jak ruszt, rozumiemy się? Powolutku, pomalutku, na wolnym ogniu, jak dobra escudella. Ale gdy się już rozgrzeje, nie ma siły, która by to zatrzymała. 
  • To, co dobre, każe na siebie czekać. Nie brakuje kogucików, którym się wydaje, że jeśli położyli rękę na babskim tyłku, a baba nie protestuje, to już ją mają. Serce niewiasty to labirynt subtelności stanowiący wyzwanie dla szulerskiego umysłu prostackiego samca. Jeśli chce pan naprawdę zdobyć kobietę, musi pan zacząć myśleć jak ona, a rzecz pierwsza to zdobycie jej duszy. Cała zaś reszta, owo słodkie i miękkie odurzenie, które rozum odbiera i prawość, przychodzi samo. 
  • W kobietach najlepsze jest ich odkrywanie. I nic się nie może równać z tym, gdy dochodzi do tego po raz pierwszy. Bo człowiek nie wie, co to życie, dopóki po raz pierwszy nie rozbierze kobiety. 
Multo die!

niedziela, 13 listopada 2011

Jak zostać królem

Zawsze znajdzie się odpowiednia filozofia do braku odwagi.
Albert Camus (francuski pisarz, XX wiek)

sxc.hu

Jeśli chcesz, by coś zostało zrobione porządnie, musisz tego sam dopilnować. Ta prawda dotyczy nie tylko kupna właściwych maszynek do golenia czy zamówienia ulubionego stolika w barze. To także reguła, która musi stać się Twoim priorytetem w budowaniu relacji z innymi ludźmi. 
Zasada brzmi następująco: „Ja i tylko ja jestem odpowiedzialny za jakość moich stosunków z innymi ludźmi. Ja i tylko ja decyduję o tym, czy są udane, czy nie.” Wyjaśnijmy sobie teraz, o co tak naprawdę chodzi.

Oczywiście, patrząc chłodnym okiem na świat stwierdzimy, że nie zawsze wszystko zależy od nas. Jednakże, aby kreować swoje stosunki z innymi ludźmi, musisz uznać, że w tej dziedzinie właśnie zależy! To Twój klucz do rozwoju. Zakładając, że tylko Ty jesteś odpowiedzialny za Twoje relacje interpersonalne naturalnie działasz (a nie czekasz na działania innych), skupiasz się na celach i wyciągasz wnioski.

Co się bowiem dzieje, gdy zdamy się na bieg wydarzeń? Np.
- Brakuje nam siły na odświeżenie dobrej znajomości, która przygasła przez zadawniony konflikt (chcielibyśmy tego, ale myślimy: „Niech on pierwszy się odezwie” – czyli sami nie bierzemy spraw w swoje ręce)
- Nie potrafimy zbudować właściwych relacji w pracy, np. w nowym miejscu („Starsi pracownicy powinni jakoś mnie przyjąć, abym się poczuł jak u siebie”. Ale oni nie mają w tym interesu!)
- Boimy się zaprosić na randkę kogoś, kto nam się podoba albo nie próbujemy nawet zbliżyć się do takiej osoby i dać się jej poznać.
W efekcie łatwo o frustrację i wnioski typu: „biednemu zawsze wiatr w oczy”, „chyba mnie nie lubią”, „świat jest niesprawiedliwy” i „wszystko załatwia się przez znajomości”.

Zastanów się jak spotęgujesz swoją siłę, jeśli przyjmiesz właściwe nastawienie: „Ja jestem odpowiedzialny za moje życie, bez względu na okoliczności. Ja jestem głównym sprawcą tego, czy potrafię stworzyć udane relacje z innymi ludźmi”. Takie założenie naprawdę uwalnia. Czyni Cię królem na szachownicy relacji interpersonalnych. A nie pionkiem.

Jeśli pragniesz nauczyć się żyć dobrze ludźmi od dziś przyjmij pełną odpowiedzialność za to, co się dzieje w Twoich stosunkach z innymi. Chcesz się z kimś zaprzyjaźnić? Realnie się o to postaraj. Chcesz zdobyć miłość? Zrób wszystko, by Ci się udało. Pragniesz mieć wielu znajomych? Nie siedź w domu i nie czekaj aż przyjdą. Chcesz, by ktoś zostawił Cię w spokoju? Daj mu to do zrozumienia.
Jasne, każde z tych zachowań wymaga umiejętności interpersonalnych. Będę o nich wielokrotnie pisał. Póki co, najważniejsze byś po prostu uznał, że musisz stanąć za sterem zamiast dryfować.
To niezwykle ważne, by przyjąć odpowiedzialność za to, co robimy i zyskujemy w kontaktach z innymi. Takie założenie da Ci siłę, sens i poczucie, że masz na te  sprawy największy wpływ. Jak stwierdził komediopisarz z 18-wiecznej Wenecji, Carlo Goldoni:
Kto nie ma odwagi starać się o swoje szczęście, tym samym udowadnia wyraźnie, że tego szczęścia nie jest wart.
Multo die!

sobota, 5 listopada 2011

Jak być boski (boska)

sxc.hu

Jeśli masz marzenia, a boisz się je realizować, ponieważ obawiasz się niepowodzenia lub reakcji innych ludzi, podam Ci przykład osoby, która spełniała je będąc skazaną na śmieszność.

„Boska” – tak nazywał się spektakl Teatru Telewizji emitowany w poniedziałek 24 października. TT wrócił do tradycji przedstawień na żywo, a obsada była znakomita (Krystyna Janda, Maciej Stuhr, Wiktor Zborowski). Co jednak dla nas najważniejsze spektakl oparto na autentycznej historii Florence Foster Jenkins, znanej jako „najgorsza śpiewaczka świata”. A postać to totalnie nietuzinkowa.

Florence urodziła się w Wilkes-Barre w Pensylwanii w 1868 roku. Od dziecka kochała śpiewanie. Niestety - brakowało jej talentu. Ojciec dziewczyny, choć człowiek bogaty, nie dał jej pieniędzy na zagraniczne studia muzyczne. Pan Charles Foster umarł jednak w 1909 roku  i córka odziedziczyła po nim fortunę. Florence, już po czterdziestce, wykorzystała pieniądze na rozwój muzycznej kariery. Nie hamował jej już ani ojciec, ani mąż - lekarz, z którym się kilka lat wcześniej rozwiodła. 

Jenkins nie miała głosu. Posiadana przez nią skala nie pozwoliłaby zapewne czysto zaśpiewać prostej rymowanki Disco Polo. Nie miała też wyczucia rytmu i kiepską dykcję, co było szczególnie zabawne podczas wykonań zagranicznych utworów. Ale Florence śpiewała. Dawała koncerty, na które sama dystrybuowała bilety wśród zaufanych osób i przyjaciół. Wydała trzy płyty, za co sama zapłaciła. Na recitalach słyszała szyderstwa części widowni, co określała mianem „profesjonalnej zazdrości”. 

Posłuchaj jak w rzeczywistości Florence śpiewała Mozarta.Ciekawe, czy wytrzymasz całe nagranie ;).

W sztuce teatralnej z Krystyną Jandą w roli głównej początkowo postrzegamy Jenkins jako postać negatywną, głupią bogaczkę. Z czasem zaczynamy widzieć w niej kogoś więcej. Osobę, która mimo braku jakichkolwiek ku temu racjonalnych przesłanek, realizuje swoje marzenie. Poza tym jest to także po prostu dobra, serdeczna kobieta. Staje się więc nie tyle życiową nieudacznicą co „pozytywną wariatką”. Gdy w 1943 roku uczestniczyła w wypadku samochodowym, stwierdziła po nim, że jest w stanie śpiewać „F” wyżej niż wcześniej. Taksówkarzowi, który ją wiózł, nie wytoczyła sprawy sądowej, tylko wysłała pudełko znakomitych cygar.

Współcześni z niej się śmieli, ale na swój sposób stała się w Stanach bardzo popularna. Do tego stopnia, że publika wymusiła na niej występ w nowojorskiej Carnegie Hall, jednej z najbardziej prestiżowych sal koncertowych na świecie. Bilety rozeszły się długo przed przedstawieniem. Podobno był to niezapomniany spektakl z reakcjami publiczności, które nigdy później się zdarzyły. 

Jenkins zmarła miesiąc po koncercie w Carnegie Hall w wieku 76 lat. Życie miała niezwykłe. Do dziś się ją pamięta. Piszą o niej sztuki i piosenki. Myślę, że nigdy nie żałowała swojego wyboru. Robiła to, co kochała choć natura i niebiosa poskąpiły jej ku temu talentu. Swój szalony plan wcieliła w życie, była człowiekiem czynu.

Warto się nad tą biografią pochylić, gdy zastanawiamy się czy chcemy realizować marzenia, które wydają się nieosiągalne. Przecież – tak naprawdę – możemy próbować wcale nie wychodząc przy tym na głupka lub dziwaka. Florence Jenkins swoim krytykom zwykła odpowiadać:  „Ludzie mogą powiedzieć, że nie umiem śpiewać, ale nikt nie może powiedzieć, że nie śpiewałam”. 

Multo die!