środa, 15 lutego 2012

Jesteś KIMŚ, bo… jesteś



Urodził się w 1944 roku w katolickiej rodzinie w stanie New Jersey w Asbury Park. Marzył, by zostać aktorem. Jego pierwszym występem była rola św. Franciszka z Asyżu w szkolnym przedstawieniu.

Imał się różnych zajęć. Został nawet fryzjerem, ale nigdy nie porzucił marzeń o aktorstwie. Zadebiutował dość późno, w wieku 24 lat. Natomiast pierwszą, drugoplanową rolę w wielkim filmie  otrzymał już jako 31-latek. Zagrał Martiniego, jednego z pensjonariuszy zakładu dla psychicznie chorych, w adaptacji powieści Kena Keseya "Lot nad kukułczym gniazdem". Miał więc okazję wystąpić u boku znakomitego Jacka Nicholsona.

Sławę zyskał wreszcie kreując postać Louiego de Palmy w telewizyjnym show „Taxi”. Seria była nadawana w latach 1978-1983. Nasz bohater grał doskonale: na tyle, by uwielbiali go krytycy, a jego postać… znienawidzili widzowie. Później, w 1998 w badaniach magazynu TV Guide Amerykanie uznali, że Louie De Palma to 50-ty największy telewizyjny bohater wszechczasów.

W latach 80-tych był już świetnie znanym, wziętym aktorem. Do dziś  ma za sobą wiele znanych i pamiętnych ról. Jest uznawany za jednego z najbardziej znaczących aktorów, reżyserów (pamiętacie komedię „Starsza pani musi zniknąć”?) i producentem w USA. W 2011 roku jego gwiazda znalazła się w Hollywoodzkiej Alei Sławy. Prywatnie, od 1981 roku jest szczęśliwym mężem aktorki Rhei Perlman, z którą ma trójkę dzieci. Być może wiecie, o kim mowa. To Danny DeVito.

Wydaje się to jedna z tych znanych historii, w których spełniło się amerykańskie marzenie, prawda? No jasne, że tak jest! Dlaczego więc warto ją przytaczać?
Danny DeVito ma 152 cm wzrostu. Jest – delikatnie mówiąc – okrągły oraz łysy. Nie znam go i prawdopodobnie nie będę miał tej przyjemności, ale wiem, że nie wszyscy ludzie o takiej fizjonomii są na tyle pewni siebie i potrafią siebie zaakceptować, by realizować swoje pragnienia. Rozejrzyjcie się wokół, a zobaczycie, że wielu z nich traktuje to jako ograniczenia blokujące ich na autostradzie do marzeń.

Owszem, nad wizerunkiem – choćby otyłością - można pracować. Są od tego poradniki, salony kosmetyczne, odpowiednie diety czy nawet gabinety chirurgii plastycznej. Ale warto uzmysłowić sobie przede wszystkim, że każdy z nas jest wartościowy dlatego, bo taki po prostu się urodził. Jest wartościowy, ponieważ jest sobą.

Ludzie z niskim mniemaniem o sobie wyciszają swoją asertywność, jakby przykręcali w dół „volume” podczas ulubionej piosenki, ponieważ wstydzą się przyznać, że im się podoba.  Uważają, że im „wolno mniej”. A na jakiej podstawie? Bo chłopaki w szkole woleli chudą Jolkę? To częste, ale w gruncie rzeczy, naprawdę bezsensowne zachowanie.

Nigdy nie musimy się tłumaczyć z tego, czego pragniemy,  nie powinnyśmy rezygnować ze swoich marzeń, o ile tylko nie robimy komuś krzywdy. Taka jest definicja asertywności. A tą umiejętność powinien wykształcać w sobie każdy. Realizowanie naszych pragnień jest dobre dla całego otoczenia. Bo, im jesteś szczęśliwszy, tym fajniej z Tobą przebywać i tym bardziej pozytywnie widzisz świat. Jeśli mamy ograniczenia – np. fizyczne, pracujmy nad nimi, ale nie pozwólmy im nadgryzać naszego poczucia własnej wartości. Sam fakt, że w ogóle jesteś, wystarczy, byś czuł się KIMŚ wyjątkowym.
Multo die!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz